W połowie lat siedemdziesiątych nie wszyscy w redakcji „Więzi” byli zgodni co przyjętej przez Tadeusza Mazowieckiego postawy radykalizacji. Juliusz Eska był z dystansem do zaangażowań politycznych, bowiem uważał że „Więź” powinna się przede wszystkim poświęcać sprawom Kościoła. Swoje zastrzeżenia miał też Wojciech Wieczorek zastępca Mazowieckiego i to z praktycznych względów. Był odpowiedzialny za to aby pismo wychodziło na czas. Wszelkie perturbacje polityczne to utrudniały. Pierwszym sygnałem trudności były zwykle nasilające się interwencje cenzury. Drugim stopniem było próby odbierania „Więzi” źródeł finansowania. Dawała je spółdzielnia Libella produkujące chemię domową, która powstała w roku 1956. Była ona współwłasnością kilku środowisk świeckich katolików i część z nich wyraźnie orbitowała w kierunku władzy. Prowokowano konflikt o sprawy wewnętrzne w INCO, co było w istocie wymierzone w działalność polityczną redaktora naczelnego „Więzi”.
Postawa radykalizacji budziła też pewien sceptycyzm w krakowskiej części ruchu „Znak”. Cieszyła się tam tylko poparciem naczelnego miesięcznika ruchu „Znak”, ale on był warszawiakiem. Krakusi uważali, że należy tkwić na osiągniętych pozycjach w postawie obronnej, Mazowiecki zaś dostrzegał, że sytuacja zaczyna się głęboko zmieniać i wymaga to nowych ofensywnych działań.
Mówiąc o tym, że radykalizacja polityczna Mazowieckiego budziła kontrowersję i wątpliwości w jego otoczeniu trzeba też koniecznie stwierdzić, że były one prowadzone z pełną wzajemną lojalnością i wzajemnym zaufaniem. Warto na marginesie zaznaczyć, że późniejsze badania akt IPN wykazały, że wśród całej redakcji Więzi nie było choćby jednej osoby, która podjęła by jakąkolwiek współpracę z UB. Mazowiecki był też jednoznacznie przywódcą i nawet jeśli ktoś się z nim nie zgadzał, tej jego pozycji w żadnym wypadku nie kwestionował.
Redakcja, która mieściła w trzech bardzo niewielkich pokojach (dziś byśmy powiedzieli pokoikach) w lokalu warszawskim KIK-u przy Kopernika 34 w Warszawie, była kwaterą główna Mazowieckiego. Był to też trwający niemal nieustannie klub dyskusyjny. Wszystko to odbywało się oparach gęstego dymu papierosowego. Sam Mazowiecki ale także Eska, Wieczorek, Bakinowski, Wejroch byli namiętnymi palaczami i odpalali jednego papierosa od drugiego. Właściwie była to istna wędzarnia.
Dzień zwykle zaczynał się od „prasówki” Jacka Wejrocha. Ten były żołnierz armii Andersa, dobrze władający angielskim, był namiętnym słuchaczem BBC ale także Wolnej Europy i Głosu Ameryki. I najważniejsze wiadomości relacjonował i komentował w bardzo ciekawy sposób. Zwykle w te dyskusje włączało się paru kolegów. Te prasówki toczyły się jednak rzadko w pokoju Mazowieckiego, gdzie bynajmniej nie siedział sam lecz razem biurko w biurko z Juliuszem Eską oraz Wojtkiem Wieczorkiem. Tam też odbywały się narady redakcyjne, gdzie sprawy pisma były tylko częścią programu, bowiem dyskutowano o wielu innych ogólniejszych kwestiach. Do Mazowieckiego dostęp był łatwy i jeśli uznał ktoś, że trzeba się z nim podzielić opinią dotyczącą „wielkiej polityki” to szło się prosto do niego.
Kolegia redakcyjne prowadził sam Mazowiecki i często związane to było z jego ocenami bieżącej sytuacji politycznej. Mazowiecki – mogę być sprawozdawcą tych narad jedynie od czasu, gdy stałem się członkiem zespołu – dostrzegał słabnięcie władzy komunistycznej, chociaż nie zapowiadał w jakiś spektakularny sposób jej upadku. Pilnie natomiast starał się analizować, jak zaistniałe sytuacje interpretować może druga strona i jak może na nie reagować. Polityką była dla niego działaniem, w którym trzeba mieć nie tylko własne plany, ale brać pod uwagę z całą powagą możliwe posunięcia oponenta i jego sposób myślenia. Mazowiecki podkreślał też bardzo często, że rozwiązanie różnych konfliktowych sytuacji jest możliwe tylko wtedy, jeśli pokonany może wyjść z tego z twarzą.
W tych analizach nigdy nie zajmował się szczegółami i nie zajmowała go jakkolwiek anegdota. Koncentrował na analizie procesu politycznego i na tym, co w nim najważniejsze. Tak jak łuk gotycki podtrzymywany jest przez jeden kamień umieszczony u samego jego szczytu, tak Tadeusz szukał właśnie tego najbardziej istotnego punktu w wydarzeniach politycznych.
Pozycję „Więzi” i ruchu „Znak” określano często w samym tym środowisku jako „szarą strefę”.
Nieprzychylni mówili o koncesjonowanych katolikach, wypominając, że „Więź” musiała mieć przecież pozwolenie na to aby być wydawana, że podlegała cenzurze, że była legalna. Było to było mocno nie tylko krzywdzące, ale płynęło z braku zrozumienia pozycji „Więzi”. Było to określenie tych którzy tkwili na pozycjach wewnętrznej emigracji, We własnym wewnętrznym przekonaniu byli zdecydowanymi przeciwnikami ustroju, ale postawa taka, niby jednoznaczna, nie mogła przekładać się na żadne wyraziste działanie polityczne prócz samego gadania. Dodam, że owi tak zdecydowani radykałowie, gdy proponowano im podpisanie któregoś z listów protestacyjnych najczęściej odmawiali uzasadniając to, że nie mogą się ujawniać. Ich postępowanie określaliśmy, jako pokazywania władzy „figi w kieszeni”. Niekiedy zaś było to nic więcej jak skrywane przed samym sobą tchórzostwa. Przez takich jednak ludzi Tadeusz był krytykowany właśnie za brak radykalizmu albo chętnie wypominano mu okres działalności w PAX-e sprzed 1955 roku.
Określenie „szara strefa” mogło pojawić się wraz w wyłanianiem się otwartej opozycji, której kontury zaczęły się wyłaniać w początku lat 70-tych. Była miejscem między tym, co było oficjalną rzeczywistością PRL-u a tym co kształtowało się jako już w oczach władz PRL-u jako nielegalne. Decyzją Tadeusza lat siedemdziesiątych było, aby ową „szarą strefę” przesunąć nieco w stronę opozycji. Z czasem chodziło o to by przesunąć ją tak daleko jak się tylko da, nawet za cenę ryzyka likwidacji miesięcznika „Więź” i kwater głównej przy Kopernika. To dotyczyło już okresu po roku 1976 i o tym w następnym odcinku.